Przedstawiamy kolejne opowiadanie z naszego literackiego konkursu :) Zadaniem konkursowym było stworzenie opowiadania, pamiętnika bądź relacji z czasu pandemii.
Autorką tekstu jest Stokrotka.
Jak ja lubię te niedziele
Cześć jestem Tofik. Czemu Tofik? Nie wiecie?
Nazywam się Tofik – bo ponoć jestem słodki jak tofik, choć nigdy nie jadłem tofików i nie wiem, jak smakują, to pewnie są pyszne, choć myślę, że na pewno nie są takie sierściaste i kudłate jak ja.
Tofik – bo jestem trochę żółty, trochę brązowawy i trochę czarny. Nie wiem, czy tofiki mają czarne łapki i czarne klapnięte uszko z żółtą plamką, ale pewnie musi tak być, skoro tak się nazywam.
Moje imię wybrała dla mnie Jula, a ona na pewno jadła i widziała tofiki i na pewno się na nich zna. I myślę, że to moje imię pasuje do mnie jak ulał – po prostu Tofik.
Zawsze tęsknię, kiedy Jula idzie do tej swojej szkoły na taaaak dłuuugo, a ja tu czekam i czekam, i czekam; już nawet nie wiem, ile czasu czekam. Czekam, aż wróci i tęsknię za tym, żeby się ze mną pobawiła, przytuliła, posmerała lekko po brzuszku albo wyczochrała małą rączką moją puszystą sierść. Widzę w jej oczach, jak bardzo lubi się ze mną bawić, a ona pewnie widzi to w moich. Choć nie wiem czy widać wystarczająco dużo, bo z tego szczęścia oczy same się mi mrużą i nie wiem, czy je widać, a po za tym moje długie kudełki spadają mi trochę na oczy, tak że mało co widać moje brązowo-złociste ślepka.
Dobrze, że choć od czasu do czasu zdarzają się te niedziele i soboty, tak, tak! Tak nazywają czas, kiedy wszyscy są w domu i Jula wcale nie musi iść do tej swojej szkoły i może więcej czasu spędzać ze mną. Chodzimy wtedy na długie spacery, biegam za patykiem albo piłką, którą rzuca mi Jula i jestem taki szczęśliwy. Ale te niedziele i soboty nie zdarzają się tak często, jakbym chciał.
Ale zaraz, zaraz…. chyba wróżka od spadającej gwiazdy spełniła moje marzenie. Właśnie pomyślałem, żeby te soboty i niedziele zdarzały się częściej. I nie uwierzycie, ale zaczęły być codziennie.
Już kolejny dzień moja Jula została w domu. O jak wspaniale! Tylko nie rozumiem, dlaczego ona tyle czasu spędza, siedząc przed jakimś dziwnym małym okienkiem posypanym czarnym maczkiem. Czasem ktoś coś w nim tłumaczy, śpiewa.
Jula znowu stuka w przyciski i znowu pojawia się coraz więcej maczku na białym okienku. Ooo! Jak kolorowo! Ooo! Nawet pokazali obrazki o piesku… Ooo! Jaki ten psiak mądry, wiecie, tu mówią, że on sam jeździł koleją. Jula ogląda i słucha z zainteresowaniem. Chyba jestem troszkę zazdrosny o tego psa. Ja wprawdzie nie wiem za bardzo, co to kolej i nigdzie nie byłem daleko poza domem, nie licząc wizyty u tego okropnego pana w zielonkawym fartuchu, którego nazywają doktorem od zwierząt, ale przecież też jestem bardzo mądry i wiele potrafię. Dlaczego Jula ogląda historię o tym psie? Przecież to obcy pies, a ja jestem tu i nie mogę się doczekać, kiedy Jula weźmie mnie na spacer.
Nic z tego nie rozumiem; przecież mama ciągle powtarzała Juli, żeby nie patrzyła w to małe okienko, żeby wyszła pobiegać albo pospacerować, a tu przez całe niedziele ona siedzi i siedzi przed tym okienkiem. I pisze jakieś znaczki.
Łał! A co to? O jak się wystraszyłem. A to tylko zawarczało jakieś pudełko i wypluwa z siebie białe, posypane czarnym maczkiem albo kolorowe kartki.
Wreszcie Jula zabrała mnie na spacer, o jak cudownie! Biegam za piłką, przynoszę patyk, Jula głaszcze mnie po karku, że jestem taki mądry i znowu rzuca patyk. Potem robimy wyścigi, kto pierwszy dobiegnie do bramki! Oj! Chyba przegrywam! Nie, nie! Nie myślcie sobie, że ze mnie jakaś ślamazara i nie umiem szybko biegać. Chciałem dać Juli fory, bo przecież ja mam cztery nogi, a ona tylko dwie, no to kto ma większe szanse? No pewnie, że ja! O, już meta! Remis!
Potem dumnie kroczę przy Juli, gdy idziemy na spacer. Tak lubię te niedziele!
A to co? Nie idziemy nad mały stawik? Próbuję pociągnąć Julę znaną ścieżką, ale ona mówi:
– Tofik tam nie, nie możemy iść tak daleko, nie wolno!
Jak to? Co to znaczy nie wolno?! Dlaczego, przecież zawsze tam chodziliśmy. I zaraz, zaraz… co ta Jula założyła na buzię? Prawie jej nie poznałem! Aż cicho warknąłem… wrr… Całą buzię zakryła jakąś chustką, ale to przecież moja Jula, więc już jestem spokojny. Spacer nie był długi, ale i tak było miło, bo byłem z moją Julą. Jak ja lubię te niedziele!
Kiedy wróciliśmy do domu, Jula znowu rozłożyła przed sobą jakieś książki, zeszyty. Coś pisze, coś liczy i patrzy w to swoje okienko. Pociągnąłem ją trochę za nogawkę od spodni, żeby zachęcić ją do zabawy, a ona na to:
– Tofik! Nie przeszkadzaj!
Położyłem jej łapki na kolanach i chciałem, żebyśmy poszli się bawić, a Jula mówi:
– Tofik! Uciekaj! Muszę odrobić lekcje!
Lekcje, jakie lekcje? Przecież lekcje odrabiałaś, jak chodziłaś do tej szkoły, a teraz przecież są niedziele.
Zrobiło mi się trochę smutno, że Jula nie ma dla mnie czasu. Skuliłem się w kłębek i zasnąłem pod biurkiem.
I tak w każdą tą codzienną niedzielę niby Jula jest ze mną, ale tak naprawdę jej nie ma. Ma tyle obowiązków i wciąż patrzy w to swoje okienko i ciągle coś pisze i czyta, że nie ma dla mnie czasu.
A ja czekam i czekam, aż skończy. Wiecie, już chyba wolę żeby te niedziele się skończyły i żeby wszystko było po staremu.