Poniżej przedstawiamy zwycięskie wiersze z naszej II Wolbromskiej Jesieni Poetyckiej pod hasłem „Piękna nasza Polska cała. Wspomnienia z podróży”. Patronat honorowy nad konkursem objął Minister Infrastruktury, Andrzej Adamczyk. Na konkurs przysłano 100 zestawów wierszy z całej Polski. Jury wyłoniło 14 laureatów.
W galerii na końcu wpisu można zobaczyć almanach pokonkursowy, plakaty i nagrody od Ministerstwa Infrastruktury, Wydawnictwa Literackiego i Domu Kultury w Wolbromiu.
Zapraszamy do udziału za rok!
Kategoria ogólnopolska
miejsce pierwsze
Weronika Pytlarz, godło „WERS”
Piła
„U mnie”
To chore miasto
zaplata mi dłonie wokół szyi
i mruczy kołysanki z podtekstami
i coraz płytsze mam oddechy.
To chore miasto
nie daje gwiazdom
spadać z nieba,
nie daje zasnąć
i do świtu spać na ławce,
nie daje człowiekowi człowieka.
To chore miasto
ma głodny wzrok,
bezduszne wyroki
i zielone płoty.
Zaśnijmy
zanim będzie jasno.
„Niech szumi”
Szumi w głowie.
Szumi słona woda
tylko przyłożyć do rany.
Na słońcu z boku na bok
jak śniadaniowy boczek
na patelni.
Przez okulary, bo zbyt wyraźnie,
bo my lubimy jedynie tak sobie.
Niech szumi, niech wygładzi
wszystkie odłamki szkła
ciskane ze złości w morze,
niech zaleje pół plaży
na swój kaprys.
By się chciało na drugi brzeg.
By się chciało, bo nie wiadomo jak jest,
bo się wydaje, że lepiej.
Skrzek mew już nie robi wrażenia.
Zresztą co robi?
Niech szumi, niech sparzy skórę
i niech mi się przytyje
od codziennych gofrów,
byle więcej nie zapiekły rany.
„Blisko/daleko”
Krowy pasły się leniwie,
koty biegały po podwórku.
Chodziliśmy pod jabłoń,
taką, co była najdalej.
Babcia plotła wianki z chabrów,
dziadek łowił ryby.
Niby tak blisko,
a jakby dalej od świata.
miejsce drugie
Marek Michał Kiełpinski, godło „Teresa Jerled”
Bydgoszcz
„KATEDRY KIRCHY SOBORY”
Przebywam w głuszy wśród hałasu
Kołyszę się ciałem w przedziale
Wypatruję odległych miejsc
W kraju katedr kirch soborów
Ugasiłem ogniska wojen i romansów
Daleko od rodzinnego domu
Szukam majaku światła
Wśród zimna nocy samotni
Mogę odnaleźć siebie
Duch przeszedł na drugą stronę
„STARÓWKA”
Wysokie wieże
Żałobnie krzyczą
Mokre kamienie
Cicho medytują
Stare mogiły
Trwale pamiętają
Pęd pojazdów
Zagłusza spokój
Monotonnie trąbiąc
Zwyczajnie dzwoniąc
Odsuwa zastój
Niszczy vanitas
Tu i teraz nie wie
Przeszłością będzie
Narodzinami umrze
Pogniły warstwy
Każdego teraz
Każdego jutro
miejsce trzecie
Paulina Wojciechowska, godło „Beatrycze”
Sosnowiec
„Na pole”
Perzowa wiara; pole obsiewane żalem
rok w rok – znów nadchodzą żniwa;
skąd bierze się perlista rosa
i o czym myśli ślepy jastrząb, kołując bez celu?
szklarnie – malowane akwarelą,
cierpią na kruchość płytkiej szarości;
drewniana ławka nosi imiona zakochanych,
ziemię pokrywa bielmo twardej skorupy,
a wiatr podrywa w górę proch ulotnych wspomnień;
skąd jesteś ty, dziecko tej natury:
kojone szelestem suchego źdźbła,
leżące pośród kłosów złotych zbóż?
nie patrzysz na wachlarz czerwonych wstęg
i tabun kobiet w haftowanych chustach,
targujących się o cenę jarzębin,
zaciskając złożone do modlitwy dłonie…
„Przeciwko żywiołom”
Bezwiednie wznoszą się dmuchawce,
chwycone ogonem wiatru
– jak ptaki szybują nad łąką,
giną w nurcie przejrzystej wody;
milczenie traw budzi wzburzenie,
obłoków targanych frontami powietrza;
firmament ziemi zalewa atrament,
na kawałki rozpada się dźwięk;
grom rozkłada ramiona pajęcze,
tka sieć nagłego oświecenia;
modlą się owady w zakamarkach łąki,
kwilą w przestrachu czujne kuropatwy;
cofniesz się ty także w tył bo nie wypada,
starym żywiołom ujmować dumy:
zasłonisz głowę przed ulewą,
buty zawrócisz od kałuży
„Ja, wróbel”
Skacze po gałązce wróbel, sierota –
słucha historii o platformach wiertniczych,
czarnym złocie i ludzkich nadziejach;
przekazują sobie znak pokoju,
dumni w obliczu pierwszeństwa planet,
chodzą wyprostowani od rana do wieczora,
zasypiają z nowym sumieniem;
nie ma tu czego szukać państwowa służba,
jabłka spadają po odpowiedniej stronie między;
w tym roku róże kwitną bez kolców
i bezlistna aronia nabiera kolorów;
pochylone wierzby przestały płakać,
lecz oni jedynie w kałuży mogą zobaczyć
czerń i surowe piękno bogactwa,
o którym opowiadać mogą przy żniwach,
sobie wzajemnie i dzikiemu ptactwu
wyróżnienia
Magdalena Cybulska, godło „Porzeczka”
Łódź
„Rudy Wielkie”
Odcisk psiej łapy w średniowiecznej cegle. Dokąd on pobiegł, machając ogonem? Czy jego sierść była miękka czy szorstka w dotyku? Nikt już się nie dowie. Nie przywołam go. Bo nie znam psiego imienia. Przepadło. Gotycka Matka Boska z dzieciątkiem. Co widziały jej oczy?
Tyle ludzkich twarzy niesie pod powiekami. Pewnie jej ciężki. Próbuję sobie to wszystko wyobrazić. Średniowieczną rozpacz i szczęście. Ocalili ją przed wiecznością. Posklejali spękania w drewnie. Choć się o to nie modliła. Jest zbyt piękna, aby mogła być prawdziwa. Czy zbierała poziomki, piekła chleb a może łapała jaskółki za ogon? Była chyba kiedyś małą dziewczynką. W wirydarzu dzień pachnie ziołami. Czas jest gęsty jak lipowy miód. Skapują żółte krople. Wyjmuję z niego płatki, igły, listeczki, trzmiele. Pod ścianą opactwa olbrzymi dąb. Jego myśli pełne chmur i obłoków. Raz tracił a raz odzyskiwał wiarę. Jego młodsi bracia jeszcze nie wiedzą, dokąd zawędrują. A może zostaną tutaj na zawsze. Wtuleni w stawy. W wielką przeszłość, która trwała tu jeszcze parę chwil temu. Tylko mrówki szepczą „ora et labora”.
„Rezerwat Spała”
Historia starych drzew jest historią nas samych. Lecz pewnego dnia i one przestaną mówić. Ich cienie spróchnieją. Zielone słowa nie zostaną wypowiedziane. Zatrzymają się w połowie ścieżki. Na potężne konary wbiegną grzyby. Czas przyspieszy. I nawet rzeka nie będzie mogła ocalić ważki. Pejzaż pokryje żółta mimoza. Sosny na szczudłach stoją cierpliwie na piaszczystym brzegu, prawie moczą stopy w wodzie. Przyjdzie dzień, że wybiegną swoim nieistniejącym braciom i siostrom na spotkanie. Wpadną sobie w sękate ramiona. Wysypią się z nich suche igły i liście. Tyle mają bowiem sobie do opowiedzenia. Puszcza karleje. Gubi kukułki i dzięcioły. Ma dłonie mokre od żywicy. Odleciała carska rodzina. Lord pies prezydenta Mościckiego nie potrafi ich odnaleźć. Tylko źródła wciąż rodzą. Jakby wiedziały, że jedynie tak zapewnią sobie życie wieczne.
„Sierpień w Inowłodzu”
Pola drapią po żniwach i nie można już do nich przytulić policzka. Dzikie grusze jak stare ciotki zapomniały, co mają jutro zrobić. Ich jesień przyszła o wiele za wcześnie. W poszukiwaniu skowronków, przekładają chmury z jednego miejsca na drugie. Omijają ludzi z daleka, jakby bały się ich dotyku. W oddali romański kościółek przygnieciony niebem. Niesie na grzbiecie grzechy, jaszczurki zwinki i żółte mirabelki. Niewiele sypia. Woli nie zamykać czerwonych powiek, bo widzi wtedy żołnierzy, którzy nie wrócili z wojny. Wie, że nic już nie może dla nich uczynić. Jego towarzyszka morwa ciężko zachorowała i zabrały ją cmentarne anioły. Zaraz zleci słońce i czarne jeżyny. Fioletowy wrzos przycupnie na krawędzi świata. Drewniane młyny utknęły w miejscu. I nic wielkiego właściwie się nie stało. Pejzaż skrzypi pod stopami jak stare drewno. Żółte grążele wyciągają szyje. Łapią powietrze w płuca. Jaskółki i bociany nie zmieniły swoich dawnych szlaków. Tylko woda jest bezdomna.
Renata Diaków, godło „Zapatrzenie”
Nowogród Bobrzański
„W pociągu”
Jechaliśmy naprzeciw słońcu wyczekując światła po niewygodnej
nocy. Dłońmi wygładzaliśmy pogniecione policzki zgarniając
z rzęs resztki ciągnącego się snu odmierzanego kolejnymi stacjami.
Pierwsze promienie zapraszały podróżnych do wysiadania z pociągu,
a my ukołysani, wtuleni w siebie, przywoływaliśmy swoje ciała
porzucone na fotelach w zupełnie opustoszałym przedziale.
Pierwsze ożywały palce. Zaspane rozmazanymi ruchami potwierdzały
obecność jeszcze na wpół drzemiącego ciała, które domagało się dotyku
lekceważąc wstrzemięźliwość narzuconą dobrym wychowaniem.
Drugie ożywały usta rozchylone bezwładnie kuszące wilgotną
różowością freudowskich marzeń sennych przywierały leniwie
do rozwartych niespiesznych warg, bo to nie był pociąg pospieszny.
Trzeci ożywał język opadający biało-czerwonym szlabanem wstrzymując
oddech mieszał resztki snu z zielonością przemijającą za oknem
stwarzając nową paletę doznań obcą dla etapu fallicznego tej podróży.
Ostatnie budziło się pragnienie przyspieszając w rytmie turkotu kół
po linii prostej osadzone w równoległej przestrzeni szyn torowało sobie
drogę do celu ocierając się o lepką mroczność tunelu zamykało oczy
oślepione jasnością słońca, które wyszło nam naprzeciw.
Bartosz Dłubała, godło „ERUDYTA”
Rogalinek
„W tramwaju”
Ósma pięćdziesiąt, w kolejną mantrę
Przez okulary zamglone na drugą stronę,
Cyklicznie stacje paliw, uśmiechy neonów.
Wysiadłem na kolejnym przystanku.
A ty?
(28.08.2018)
„Środek lata”
Stoimy przed budą z lodami.
Lat temu nie pamiętam.
Spoceni od nadmiaru niedorzeczności.
Siorbiemy nektar z życia przez słomkę.
W podróży za więcej niż uśmiech.
Zmuszamy świat do zatrzymania.
Byleby uciec od rzeczywistości.
W plastikowo-plastikowych okularach.
Zapominamy czasem o bezczasie…
Poznamy się po kradzionych jabłkach.
(16.04.2019)
***
Listy do moich przyjaciół tomka sawyera tolka banana
To już jest spam wśród robionych kleksów
Ale spójrzmy na to od strony kolejki do punktu awizo
Pięknolica blondynka o urodzie plebejusza
Składa się z cukru drylowanych wiśni
Gdzieś na kolonii piętnastego lipca chociaż jestem ateistą
I codziennie odprawiam modły wraz z braćmi
Do naszej matki oraz jej towarzysza broni
Kwaśnego jak cytrusy za pazuchą
Których skórek nie noszę na barkach
Poza terenem skrzypienia klatki schodowej
A przy zjazdach z poręczy lekkie siniaczenie
Niedające się nie wkopać w kalendarz
Pachnący kanibalizmem sfotografowanych roślin
(22.09.2020)
Kategoria regionalna
miejsce pierwsze
Zuzanna Jurkiewicz, godło „Bratek”
Klucze
„Schronienie (Irenie Włodarczyk)”
Schodzi ze mnie skóra
jak tynk ze starych ścian
widać czerwoną cegłę
Rozbita między tym
kim jestem
a
kim chciałabym być
Krążę od wioski do wioski
nikt nie chce przyjąć
tak strasznie chorej
na beznadziejność
Tylko w małym stuletnim domku
z kryształowymi szybami
w wąskiej uliczce srebrnego miasta
świeci naftowa lampka
***
Zbyt długo trwało lato tego roku
jesień była zbyt ciepła
ogarnęła mnie pustka
dopadł brak natchnienia
Liście żółkły
a ja ciągle się spieszyłam
w końcu opadły
nawet nie słyszałam
ich kojącego szelestu pod stopami
A gdy w końcu przeszył mnie
pierwszy chłód
zrozumiałam
że zmarnowałam całą tegoroczną
jesień
miejsce drugie
Aneta Jasłowska, godło „Ankitołka”
Kamień Pomorski
„Szczyt wyobraźni”
Na Gubałówce usiadła cisza
kąpiąc nadzieję w pięknych widokach
i właśnie tutaj czasami pisarz
iskrzy wraz z weną skąpaną w oczach.
Cisza choć skromna, wiele wyśpiewa
i karmi duszę szeptem, westchnieniem,
szczytem pomysłów sięga do nieba,
choć nasze życie jest okamgnieniem.
Na Gubałówce usiadła strofa
między wersami szukała wdzięków,
chciała wędrowców w sobie rozkochać
i się odnaleźć w Kasprowym Wierchu.
Szlakiem po lazur unieść sens wiersza,
zatrzymać w sercu moment rozkoszy,
w otchłań wrzucając życiowy letarg
gdzie Wielka Krokiew myśli unosi.
Na Gubałówce usiadła fraza
rozwiana wiatrem górskiej plejady,
szukając pióra w rajskich obrazach
pozostawiła poezji ślady.
miejsce trzecie
Krystyna Gudel, godło „Cisza”
Suchowola
„W stolicy gór”
jest takie miejsce
w stolicy gór
gdzie krzyży rząd
gdzie stary mur
a na tym murze
tablice trzy
stąd płyną dźwięki
aż Giewont drży
tutaj artyści
i zasłużeni
kreślą dostojność
ojczystej ziemi
Tetmajer Orkan
Pęksa Witkacy
wielcy w swym dziele
inni Polacy
na tym cmentarzu
same zaszczyty
historię piszą
po górskie szczyty
Pęksowy Brzyzek
Ojczyzny ślad
wita się z niebem
na szczytach Tatr
***
pomiędzy
niebem a ziemią
Giewont
pomiędzy
chmurą a skałą
krzyż
pasja i pot
ślady stóp
i znicz
Anna Stolarczyk, godło „Konstancja”
Buczkowice
„Toponomastyka”
Moje serce wędruje od Mesznej niegdyś pokrytej mchem,
i z Meszniańskim (Dziadowskim) potokiem do Wilkowic
z biegającymi do dziś Młodymi Wilczkami. Przemierza
Bystrą ze źródełkiem Bystrzanki. Maszeruje na wskroś
Buczkowic dawniej porośniętych zielonymi buczkami.
Zwiedza tereny Rybarzowic, kiedyś ze stawem i rzeką
Żylicą pełną ryb. Podąża minionym echem szczyrkających
dzwoneczków owieczek ze Szczyrku. Przez szlaki Beskidu
Małego, Śląskiego i Żywieckiego zmierza wzwyż,
w kierunku szczytów górskich. Może sprawia to
atawistyczny pęd ludu wołoskiego lub bunt zbójników,
że przyjmuję postać niestrudzonego pielgrzyma.
A może to zwykła ucieczka od problemów,
od codziennego zgiełku, od przybierającego
na sile szumu medialnego wokół koronawirusa.
A gdyby tak schować się w szczelinie Klimczaka?
A gdyby tak wspiąć się na pobliską Magurkę?
Zostawić wszystko w dole. Na górze wykadrować
bezkres i detal natury. Zapisać w czarodziejski rejestr,
po czym złapać chmurę, spłynąć w kropli arché.
Wcale nie jest łyso na tej Łysej Górze, gdy
zamiast skarbu Ondraszka odnajdziemy palec Boży.
„Wspomnij”
Kiedyś był to mały świat. Oswojony
święty kąt. Tam poranki głaskały
ciepłym oddechem palonych ziaren
zbóż z cykorią i ziół.
Miał wiele, bo miał owce i pannę
w tiulowej mgle. Kapelusz mówił,
skąd pochodził. A złotogłów lśnił
królewskim złotem na tle gór.
Tutaj brzask różowieje miętą.
Ona również pamięta. Dagerotypia
długo srebrem malowała, zanim
powieszono metalowe obrazy
na ścianach ślemieńskich izb.
W dziecięcych rączkach
żywe drewniane koniki i ptaki,
brykały, ćwierkały. Na drodze
kocie łby tylko gładził deszcz.
Teraz wszystko z automatu. Dusza
nie nadąża. Nie ma dla niej miejsca
wśród elektronicznych włączników.
Pod galicyjskim zaborem
pańszczyzna się skończyła.
Nastało krótkie lato i sroga zima.
Do pustych żaren zaglądał głód.
Na rozstaju dróg kapliczki brak,
nie wiedziała dokąd pójść.
Kiedyś cukier krzepił, cholera zabijała.
A dziś jest biała. Wszystko przynosi
śmierć.
Wyróżnienia
Hanna Gołąb, godło „Fatamorgana”
Bolesław
31.08.2020
Stoimy pośrodku piaskowego niczego
Daleka już beztroska krętych ścieżek
Daleka jeszcze groza ciemnego boru
Niebo sennie mruży powiekę
chlapie wielobarwnymi łzami
My – już nie roześmiani, jeszcze nie zapłakani
Ja w tym rdzawym słońcu widzę
wszystkie dni opisane jak w atlasie
anatomię umierających dwóch miesięcy
Kości wapiennych skał
kurczące się mięśnie falujących pól
szemrzące tętnice Białej Przemszy
Szorstkie pięty waniliowej Pustyni
wszystkie palce u stóp
jej trawy, dzięcioły, sarny i spokój
Zgięte kolana krzykawieckiego kościółka
który daleko od ludzi, bliższy jest Bogu
choć zagubiony we własnym, wewnętrznym zamęcie
Otulające ramiona bydlińskich murów
Ich stateczność, bezpieczeństwo
odbite w Twoim spojrzeniu
Wszystkie jednostki bez długości i szerokości
podpisane zapachem, smakiem
namiętnościami wyśnionych przestrzeni
Gdy blask niknie, wracamy do normalności
Wychodząc z ciała znajomych miejsc
nie jesteśmy już pewni kim i czy jesteśmy
Ilona Zdziech, godło „Miło-mi”
Kraków
„W potoku” (Dolina Bolechowicka)
Moja dziewczynka
przegląda się w potoku
razem z bukiem stulistnym.
Zaciekawiona
mąci wodę, bez cienia
przebiegłości wróżbity,
i ze skupieniem
wypatruje kamieni
niczym diamentów w skale.
Dziś najmocniej odkrywa,
jak świeże jest jej ciało
obmyte w zimnej wodzie.
„Mam nowe dłonie!”
– woła – „Zobacz!” – I śmiała
unosi przedramiona:
biało-różowa skóra.
Nie pamięta – zdumiona
– kiedyś już taką miała.
Ogrzewam zmarznięte
dłonie i serce. Znów biegnie
w szeleszczący las.
Pamiętaj!
Jesteś strumieniem.
Ten potok w tobie płynie
i wszystko zmienia w blask.
„W wąwozie” (Poniedziałkowy Dół)
potężne złudzenie
toczy się w wąwozie
wysokość maskuje słabość
drzew o za płytkich korzeniach
ich korony upadną
do wiotkiego strumienia
pod bukowymi liśćmi
ubita czarna ziemia
w złamanych promieniach
słabe słońce się ściele
kokorycz w zalotnej pozie
spokojnie karmi trzmiele
rozszumiałe królestwo
pretensji rosnących w siłę
dywan z przepysznych zawilców
niczego nie ukryje
w stromiznach i na dnie
grozi zastygnięcie
otwarte przestrzenie
ledwo przeczuwane
przypadkowe odgłosy
życia poza wąwozem
groźby to czy pokusy
czy dłoń dana na zgodę
kierunku nie rozpoznasz
mech tu po obu stronach
wszędzie gdzie świeżym żalem
spływa srebrna łza wody
Ale spiesz się go wybrać
bo jeśli ziemia zadrży
brzeg tej zastygłej rany
będzie krwawić pierwszy
„Jesień w Dolinie Mnikowskiej”
zielone lato
najzieleńsze ze wszystkich
powoli zaczyna uchodzić
w rozsyłanych pospiesznie
nasionach brzemiennych
przeszłością i jutrem
na pajęczych nitkach
w liściach szybujących
długim lotem w dolinę
niecierpliwym potokiem
wśród zakrętów i progów
blasku srebrnego i chłodu
w bursztynowe jesienie
w najmroźniejsze zimy
życia strzegą doliny
Tomasz Brodzki, godło „Magiczna lampa”
Gliwice
„Lato nad Kanałem Giżyckim”
Lato nad brzegi Kanału,
zwanego od miasta Giżyckim,
chłód znad Kisajna przywiało.
Zlatują się mewy, rybitwy.
Błyszczy w oddali zameczek,
czerwony od cegieł krzyżackich.
Od lat tu stoi, a przecież
miast wojen dziś mamy wakacje.
Dalej most sławny się kręci,
poprzecznie do drogi za miasto.
Widok zostaje w pamięci,
bo jeden jest taki: nasz własny.
Lato na brzegach Kanału
w powietrzu unosi tęsknotę
bliską baśniom i czarom,
realną jak wiśnia nad płotem.
Słońce powoli zachodzi,
kieruje podróżnych ku molo.
Starzy się bawią i młodzi,
w tle keyboard przygrywa wesoło.
Czasem się uda usłyszeć
beztroskie westchnienia i szepty.
Czasem wsłuchuję się w ciszę:
tu życie odbiera recepty.
Wschodzi noc jasna, perlista,
a woda się mieni granatem:
oddech jak dusza jest czysty,
a myśl krystaliczna jak płatek.
„Bezdroża północy”
Ruszyłem na północ, by się we wsi przejrzeć.
Droga na Mazury wiedzie przez Mazowsze.
Oczy już się błyszczą, powietrze jest lżejsze,
cisza w Nowogrodzie od słów GOP-u zdrowsza.
Bezdroży pod Łomżą nie znajdziesz w reklamie,
nie znajdziesz Budzewa, gdzie rządzą bociany.
Gdy tam dotrzesz, czujesz, jakbyś mijał bramę
podłódzkiej Arkadii, jakbyś patrzył z grani.
Zaniedbane chaty obok nowych willi,
pod kołami TIR-ów stary most się chwieje.
Widoki odludzia kłujące jak pilnik:
ten świat w ciszy zastygł, choć ma wiele wcieleń.
Przemierzysz prowincję, by dotrzeć do źródeł:
głosu ludzi, słońca i małych miasteczek.
Gdy dobrze się wsłuchasz, pojmiesz, że jest cudem,
że te ścieżki rzadko są celem wycieczek.
Krzysztof Ziemski, godło „Truwer”
Zielona Góra
Nowy Cmentarz w Zakopanem:
Przemysław Zbijewski (†1960)
Pachnące niebem Niżnie Rysy,
Bliskie, że tylko brać je w rękę,
Cień im do twarzy czerwiec przyszył,
Z wiatrem na wylot ciągle piękne.
On chciał to piękno z góry przynieść,
A kiedy runął w dół bez słowa,
Zawisł na nitce jak na linie
Barwny, choć smutny martwy owad.
Nowy Cmentarz w Zakopanem:
Aldona Szystowska (†1912)
Jeśli pod szczytem Krzesanicy
Zamgli się nieco lub spochmurni,
Tak łatwo wówczas z różnych przyczyn
Znaleźć się w żlebie Wielkiej Turni.
Białe wapienie schodzą stromo,
Nieśmiałą trawą przetykane,
Już nie ma żadnej z dróg do domu,
Chociaż tak blisko Zakopane.
Nowy Cmentarz w Zakopanem: Jadwiga
Honowska („Jagienka”), Zofia Krókowska (†1928)
Ten dzień jak prezent ponad góry wyciekł,
Sierpniowym słońcem skały poprzetykał,
Gdybyż tak spotkać się na Ostrym Szczycie,
W lekkim zaciszu Górnego Trawnika.
Wnet się pragnienia rozkrwawią jak rany,
Umilkną ciężko obarczone ręce,
Zabliźnią ślady po haku wyrwanym,
Nic się na świecie nie wydarzy więcej…